Alex_Disease Alex_Disease
1390
BLOG

Rock and roll, czyli podwójny nokaut -recenzja

Alex_Disease Alex_Disease Rozmaitości Obserwuj notkę 69

Cisza wyborcza to idealny moment by napisać notkę na temat inny niż polityka. Tę notkę chciałem poświęcić na recenzję książki Krzysztofa Osiejuka (także blogera Salon24) pod tytułem "Rock and roll, czyli podwójny nokaut" (Klinika Języka, Warszawa 2013). Książkę przeczytałem w całości trzy razy, więc zdanie na jej temat mam doskonale wyrobione. Na początek parę spraw technicznych. Książka zawiera 282 strony tekstu i została napisana w formie alfabetu. Wygląda to tak, że na kolejne litery (choć nie wszystkie) składają się hasła będące albo nazwami wykonawców, albo nazwami gatunków muzycznych, albo tytułami piosenek. Tych pierwszych jest zdecydowana większość, ale całość czyta się jednym cięgiem, niczym opowiadanie o edukacji muzycznej Autora.Ciekawą okładkę na której mógłbym przysiąc znajduje się były perkusista Motorhead (Philty Taylor) w towarzystwie roznegliżowanej groupie, zaprojektowała pani Katarzyna Prądzyńska, wykorzystując obraz Marka Kamieńskiego "Motur". Znam przynajmniej dwie osoby tu na Salonie, które książkę nabyłyby dla samej okładki, ale przejdźmy do rzeczy.

Główną zaletą publikacji jest to, że mamy w niej przede wszystkim opis edukacji muzycznej Krzysztofa Osiejuka, jego osobiste refleksje na temat poszczególnych wykonawców, a dopiero gdzieś na drugim planie znajdują się powszechnie znane fakty. No dobrze, niektóre nie są powszechnie znane, ale dobrze się o nich dowiedzieć z książki takiej jak ta, zamiast sięgać po encyklopedię rocka. Dlaczego? Encyklopedię rocka może napisać każdy, jeśli tylko ma wystarczająco dużo czasu, cierpliwości i jest gotów podjąć się tego, na dzień dzisiejszy kompletnie bezsensownego zadania. Kiedy swoją "księgę rocka" pisał Wiesław Weiss, internet nie był masowy więc może miała ona sens, choć nie ustrzegł się tam drobnych błędów (pomijając część płyt opisanych zespołów, daty wydania też niezgodne ze stanem faktycznym). U Osiejuka ten problem znika, bo w "Rock and rollu" nie ma wszystkiego co trzeba opisać, jest to, co Autor uznał za interesujące. Ktoś zapyta, no dobrze, ale czy mnie to wszystko musi interesować, skoro mam swoich ulubionych artystów nieobecnych w książce?

Otóż zapewniam, na tych przeszło 70 wykonawców wyszczególnionych przez Krzysztofa Osiejuka jestem fanem może z 15, a takim wielkim fanem to chyba jedynie Beatlesów, Pink Floyd i Genesis (z Gabrielem), bo o Metallice to już lepiej współcześnie nie wspominać. A mimo to wchłonąłem książkę w całości, bez chwili znużenia, bo od samego początku wydała mi się zwyczajnie inspirująca. Przypomniała mi moją edukację muzyczną, moje doświadczenia z różnymi gatunkami muzyki popularnej, nie tylko stricte rockowej. No a ponadto dzięki "Rock and rollowi" zainteresowałem się artystami których nigdy nie słuchałem, nawet jeśli znałem nazwiska i nazwy zespołów. Bo co niby szczególnego jest w takiej Adele, że Autor pisze o niej w samych superlatywach? Nie wiem, posłuchałem, głosem nie zachwyciła ale jednak coś w tej muzyce porusza, coś niestandardowego, nieprzystającego do czasów obecnych.

Oczywiście są tu hasła pod którymi mogę podpisać się obiema rękami, z innymi odczuciami nie zgadzam się kompletnie, ale przecież nie chodzi o to, by recenzować pod własny gust muzyczny. Chodzi o kontrowersję - jak by rzekł Autor -, chodzi o inspirację, jak bym rzekł ja. Bo każdy może mieć swoją historię, ale poczucie, że ktoś naprawdę kocha muzykę, że wywołuje w nim emocje sprawia, iż od razu inaczej podchodzisz nawet do takich określeń jak "gówno" w stosunku do czegoś, co ty akurat lubisz (tak Osiejuk napisał o Hey Jude Beatlesów). Tak w ogóle, to w "Rock and rollu" nie brakuje też humoru, właśnie wtedy, kiedy Autor krytykuje jakieś zjawiska. Nie jest to rzecz jasna robione na siłę, raczej luźne podejście do tematu bez tzw spiny, charakteryzującej niestety wielu recenzentów. W tym recenzentów pewnej gazetki muzycznej, której przysiągłem, że nie będę nigdy wymieniał z tytułu. Podam tylko, że dla nich wszystko jest słabe bądź średnie, jeśli na okładce nie stoi The Beatles albo Dylan. No ewentualnie The Rolling Stones.

Książkę "Rock and roll, czyli podwójny nokaut" polecam wszystkim fanom muzyki bez wyjątku. Tak, fanom muzyki, bez podziału na gatunki, choć warto może dodać, że chodzi o szeroko rozumianą muzykę popularną, nie np klasyczną. Bo jak rock and roll to rock and roll.Czy ma jakieś wady? No może jedną, trochę za krótka, ja mógłbym przeczytać podwójną dawkę tego podwójnego nokautu. Ale to taki szczegół.

Na koniec, tak już całkiem w ramach suplementu, nawiążę do rozdziału o heavy metalu. Autor nie poznał rockowego wykonawcy z przesłaniem chrześcijańskim, który prezentuje przy tym zaangażowanie Behemotha. Otóż ja znam co najmniej dwa takie zespoły, ale oczywiście warunek do polubienia jest taki, że lubi się heavy metal lat 80. Jedna z tych grup to Stryper, a druga Barren Cross. I jedni i drudzy mają kawałki dorównujące tuzom hair metalu z tamtego okresu, a nie śpiewają przy tym o jakichś pierdołach, tylko o Jezusie Chrystusie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości